Aktualności

Felieton o golfie

Prezentujemy Państwu felieton napisany przez Pana Leszka Rafalskiego, autora książki o naszym polu golfowym.

 

Z kijem golfowym na wirusa

Są dwa przełomowe wydarzenia w dziejach świata. Pierwsze, gdy Stwórca powiedział „Niech się stanie światło”, a drugie, gdy człowiek odkrył radość z uderzania krzywym kijem w kamienie i zapoczątkował erę golfa.

Pierwsze było ważne, bo bez światła trudno byłoby namierzyć green, ważniejsze jednak było to drugie. Wraz z nim upadła lansowana przez kobiety teoria mówiąca, że najlepsza na wszystko jest woda. Głowa cię boli – napij się wody. Jesteś zmęczona – napij się wody. Mąż cię zdenerwował – utop go!

Golf zdetronizował wodę, jest od niej lepszy nie tylko dlatego, że nie pozbawia życia podpadniętych panów. I nie dlatego, że znakomicie poprawia kondycję grających, którzy potrafią przy każdym z 18 dołków wypić kieliszek whisky i w dobrej formie dotrzeć do budynku klubowego.

Lista atutów golfa jest długa, nawet dłuższa niż nosy polityków.

*

Golf jest dobry na wszelkie zakazy i ograniczenia w podróżowaniu. Weźmy taką sytuację: w nocy ministrowi przyśniło się, że pandemia szykuje atak od strony Wysp Kanaryjskich i już rano rząd wstrzymuje wszelkie podróże na Kanary, by żadne wirusy nie latały tam i z powrotem. A jak mu się przyśni, że inwazja wirusa – jak potop – nadciągnie ze Szwecji, to jednym podpisem na rozporządzeniu unieruchomi w portach promy, kajaki i pontony.

Golfistów te zakazy nie dotyczą. Włączają symulator w Royal Klubie w Ochmanowie i mogą grać na dowolnym polu w każdej części świata – pod palmami Afryki, wśród aligatorów na Florydzie lub przy szkockich wrzosowiskach. Lepszej zabawki świat nie wymyślił, bo ta może cieszyć mistrzów i debiutantów. Ma tylko jedną wadę – tak jak golf na trawie uzależnia, i nie ma na to kuracji odwykowej.

*

Golf jest dobry, by zminimalizować skutki zamykania kabaretów i innych przybytków rozrywki. Nie wiadomo dlaczego tak się dzieje, ale pobyt na polu golfowym wyostrza ludziom dowcip i poprawia humor, nawet gdy w okolicy nie ma nawet kropli alkoholu. Ostatni smutas na widok tee boxu radośnie się uśmiecha i ten nastrój trzyma go do ostatniego dołka. Wena golfistów wesoło nabijających się z kolegów, lub z samych siebie, rośnie z każdą piłką utopioną w stawie czy potoku albo zagrzebaną w piachu. Nieprzypadkowo zawodowi satyrycy często pojawiają się na polach golfowych, bo wiedzą, że nic tak nie sprzyja wymyślaniu nowych żartów, jak pełna koncentracja przy szukaniu piłki w chaszczach obok fairwaya.

*

Golf może zastąpić wszystkie leki, ale nawet wszystkie leki nie zastąpią golfa – tak w oryginale brzmiała sentencja, którą spopularyzowano w zmodyfikowanej formie zastępując słowo golf słowem ruch. Dlatego kije golfowe powinny być sprzedawane w aptekach, z refundacją NFZ. Co więcej, każdy emeryt wraz z legitymacją ZUS powinien dostawać kij na drogę i komplet piłek, nawet gdyby sam minister miał je kupować od górala. To byłaby prawdziwa troska o zdrowie społeczeństwa, bo czy może być coś zdrowszego niż poprawiający humor i kondycję kilkugodzinny spacer w pięknej, zielonej okolicy obok drzew i śpiewających ptaków? Golfista może nawet nie zauważyć, że podniosła mu się naturalna odporność organizmu, ale wirus na pewno to wyczuje.

*

Golf odstrasza legendą, że to drogi sport, a ludzie latają tam helikopterami. A z tą ceną jest tak jak z kosztami góralskiego ślubu. Pan młody przyszedł do proboszcza i pyta:  – To ile mam zapłacić?

– Połowę tego co wydasz na weselną wódkę – odparł jegomość. – Jezus Maria, przecież zbankrutuję – jęknął góral. Na to ksiądz: – Ja zakładam, że wesele będzie bezalkoholowe.

Ksiądz mówiąc „połowę tego co na wódkę” mimochodem podał koszty golfa. Roczny karnet upoważniający do gry non stop nie kosztuje więcej, niż połowa kwoty, którą statystyczny dorosły mężczyzna wydaje rocznie na alkohol. Wybór nie jest prosty, bo i to nałóg, i to nałóg.

Leszek Rafalski